poniedziałek, 11 lutego 2013

Dylematy Przeciętnego Polaka


Polska Wies Rok 1855
Obiecałam, że napisze coś miłego i spełniam obietnicę.
Myślę, że największym skarbem Polski są jego mieszkańcy, czyli Polacy. Zwyczajem Amerykańskim zaczynam ten artykuł od kilku słów pochwały. Najpierw o tym, co szanuję w ludziach, którzy mieszkają w Polsce, a ściślej mówiąc w Katowicach, w ludziach, z którymi mam dość częsty kontakt. Otóż, nie trudno zauważyć, że są to osoby pracowite i ambitne, które przyzwoicie wypełniają swoją role, jako córki, synowie, przyjaciele, rodzice. Pracują nieomal tyle samo, co moi znajomi w stanach, czyli zazwyczaj więcej niż ustalone w XIX wieku 40 godzin tygodniowo, wieczorami chodzą na różne kursy lub spędzają czas z rodzina.

Nieco gorzej jest z ich rolą, jako obywatela. Brak angażowania się w życie społeczności to cecha oceniana negatywnie w USA, ale w Polsce to cecha powiedziałabym, co najwyżej „neutralna”.

Myślę, że to wynika z braku oczekiwań oraz z braku nadziei, że aktywność w społeczności lokalnej rzeczywiście może wiele poprawić i pomoc w rozwiązaniu wielu problemów. Myślę, ze brak jest w Polakach chęci uczestnictwa w sferze decyzjalnej oraz w sferze wykonawczej na poziomie lokalnym, ogólnie mówiąc nic nie robią, aby jako grupa żyjąca razem, sami sobie pomoc.

Osoba, która przebywając w Szkocji nieomal naturalnie schyla się, aby podnieść z chodnika czy z ulicy „kupkę” swojego psiego pupilka, w Polsce najczęściej tego samego nie robi. Zapytana: „Dlaczego?” – odpowiada, że tam, czyli w Szkocji, wszyscy te psie kupki do kosza wrzucają, a poza tym, to musiałaby zapłacić dużą kare i to w Euro, a więc jej się to ryzyko nie opłaci.

Przypadkowo poznana Matka-Polka (nawiasem mówiąc całkiem przyzwoita osoba) najpierw opowiada mi o tym jak bardzo aktywnie współpracują rodzice z nauczycielami oraz z administracją szkoły podstawowej w Paryżu, do której jej syn przez 5 lat uczęszczał, aby po chwili z oburzeniem wspomnieć, że jej dziecko chodzi teraz do Polskiej szkoły publicznej, a wiec jej mąż nigdy nie powinien być poproszony przez dyrektora tejże publicznej szkoły o pomoc w malowaniu klasy.

Dlaczego pomoc szkole w Paryżu nie wywołała w niej żadnego buntu, tam było to normalne, nawet pozytywne, a tutaj w Polsce, to już nie jest norma? Dlaczego Polacy tak łatwo podporządkowują się zasadom dobrego sąsiedztwa poza granicami Polski, podczas gdy w Polsce nie próbują pomóc osobom, z którymi dzielą trudy dnia codziennego?

Polka, która mieszkając w Anglii nie odważy się popijać piwa spacerując po parku, w Polsce wybierając się na przejażdżkę rowerową do Parku Chorzowskiego zabiera ze sobą przynajmniej dwa piwa: jedno dla siebie a drugie dla niespodziewanie spotkanego znajomego. Później oczywiście spokojnie sobie to piwko na parkowej ławeczce wypija nie widząc w tym zachowaniu nic złego.

Śmieszny wydaje się fakt, że w Polsce policjanci spacerują po parkach i sprawdzają zawartość alkoholu w oddechu rowerzystów (nawet tych, którzy właśnie odpoczywają obok zaparkowanego obok roweru). Kiedy jednak pomyślimy o około 4 tysiącach Polskich rowerzystów, którzy w chwili obecnej odsiadują kare wiezienia, to ochota do śmiechu szybko nam przechodzi.

Podobno w Polskich więzieniach za jazdę po pijanemu odsiaduje kare więcej rowerzystów niż kierowców samochodów. No cóż, jakby taki pijany rowerzysta mógł temu Polskiemu krajowi zaszkodzić? Może by się na tym rowerze przewrócił, złamałby sobie nos a później podatnicy musieliby w ramach NFZ ten nos mu poskładać? Nie ma pojęcia, jakie jeszcze zagrożenie wymyśleć, oczywiście poza tym, że jadąc spokojnie nasza Skoda czy Fiatem możemy takiego rowerzystę potrącić i skrzywdzić. Rowerzysta nie ma wtedy szans, pijany czy nie-pijany jest zawsze na przegranej!
Polski Rowerzysta Rok 2012

Oczywiście łatwo jest też zaobserwować śmieszność zachowania Polaków, którzy mieszkają w Niemczech, lub którzy wiele czasu spędzają w Niemczech odwiedzając tam rodzinę, czy tez pracując tam sezonowo. Ci Polacy „nawiedzają” Polskę w swoimi zadbanych, średniej wielkości samochodami i opowiadają bajki o wyższości Niemieckiego towaru nad towarem Polskim. Stąd może jest ten mit niezawodnych Volkswagenów, czy Mercedesów, mit, który oczywiście jest kompletną bzdurą.

W USA na przestrzeni nieomal 30 lat byłam właścicielka: Chevrolet Monte Carlo, Buick Century, Honda Civic, Honda Accord, Volkswagen Jetta i Toyota Matrix. Jedynym samochodem, którego musiałam się pozbyć, ponieważ miał problemy z silnikiem był właśnie Niemiecki Volkswagen. Reszta samochodów była wymieniona na nowszy i lepszy typ lub była zniszczona w wypadkach. Ostatni samochód, mój ulubiony Matrix sprzedałam w związku z wyjazdem do Polski.

Wracając do tej legendarnej „Niemieckiej wysokiej jakości” to myślę, że to są po prostu bzdury. Większość produktów nie jest wytwarzana w krajach gdzie cena robocizny jest wysoka, a w krajach gdzie cena robocizny jest o wiele niższa niż obecnie w Polsce. Każda część Volkswagena jest produkowana w innym kraju, później są te części składane i samochód trafia do sprzedaży. Poza tym, ci sami Polacy, którzy pracują w Polsce, pracują często w Niemczech czy w Anglii. Niestety ten idiotyczny mit, który Polacy niestety również podtrzymują, powoduje, że Niemcy są jednym z największych eksporterów świata.

Niedawno wysłuchałam wywiadu z Polakiem, który zarejestrował swoją firmę w Niemczech, zatrudnia w niej nieomal samych Polaków, ale dzięki temu czarodziejskiemu napisowi „Made in Germany” napisu na produktach powiększył swój eksport kilkakrotnie.

Następny, niewytłumaczalny absurd globalnej ekonomii!

Już w XIX wieku Stanisław Jachowicz pisał: „Cudze chwalicie, Swego nie znacie, Sami nie wiecie, Co posiadacie”(Bajki i Powiastki wydane w Kijowie w 1916 roku), myślę, że i w 2013 roku Polacy wciąż nie wystarczająco cenią to, co sami potrafią zdziałać i co potrafią osiągnąć.

Na koniec jeszcze jeden cytat, tym razem z magazynu „Przegląd Polski” z 1876 roku. Autorem artykułu jest Stanisław Koźmian, Polski polityk konserwatywny, wnuk Kajetana Koźmiana (Herbu Nałęcz).

Konserwatyści galicyjscy zabiegali o uczynienie gmin podstawowymi jednostkami samorządowymi, domagając się połączenia chłopskich gromad z obszarami dworskimi. Kwestia ta miała dla nich znaczenie nie tylko z uwagi na forsowaną ideę “wychowywania do życia publicznego”, ale i z potrzeby spełnienia głoszonego nie zawsze wprost postulatu ograniczenia sfery aktywności scentralizowanego państwa i zerwania z tendencjami właściwymi monarchiom oświeconym.

Zwykle wiązali oni nadzieję z organizacją gmin samorządowych w oparciu o strukturę parafii, jako zbornych punktów gmin zbiorowych. Tylko takie rozwiązanie, wskazywane wśród nierównie gorszych warunków przez A. Zamoyskiego i A. Wielopolskiego w Królestwie, podjęte z wiarą i zapałem przez Adama Potockiego w Galicji, umożliwiać miało nawiązanie współpracy warstw społecznych wbrew nasilającej się, niebezpiecznej dla sprawy polskiej, “propagandzie klasowej”, dając szlachcie niezbędny dla dobra sprawy wpływ na lud wiejski i gwarantując jej możność strzeżenia jak dawniej ziemi polskiej (S. Koźmian, Nasze stosunki, “Przegląd Polski”, t. 42, 1876, s. 68).

Ostatnio tak mi chodzi po głowie, że podniesienie rangi lokalnej samorządności może przyśpieszyć rozwój cywilizacyjny Polski. W końcu w 1855 roku Amerykanie sprzedawali Afrykańskich niewolników na targu w Kentucky a w 2013 roku są potęgą ekonomiczną świata.

USA Rok 1855

Może poprzez zwiększenie autorytetu władzy lokalnej, poprzez danie lokalnym samorządom większej niezależności decyzyjnej, poprzez ustanowienie lokalnych budżetów, oraz poprzez rozliczanie ich we własnym lokalnym gronie, Polacy w końcu poczują się gospodarzami własnego kraju.

W USA obywatele płaca zróżnicowane podatki, my wiemy jak wiele naszych pieniędzy dajemy na cele federalne, jak wiele na cele stanu, w którym mieszkamy, a często nawet płacimy podatek gminny. Nasze podatki od nieruchomości trafiają tylko do szkol i do zarządu miejscowości, w której mieszkamy, tak zwany „township” zabiera około 30% podatku od naszych nieruchomości.

Polacy, od swoich zarobków, płacą tylko jeden rodzaj podatku, podatek ten idzie do rządu centralnego w warszawie, a później jest rozdzielany pomiędzy województwa, miasta i gminy.

Może gdyby tak ten podatek podzielić, wtedy i tam w Warszawie mieli by nieco mniej do marnowania. Wtedy i korupcja (i ta ogólno-narodowa i ta lokalna) mogłaby się zmniejszyć, i dbałość o sąsiedztwo nabrałoby większego sensu.

W końcu nie wypada przecież we własnym podwórku kupy po psie nie posprzątać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz