Pisanie o sprawach,
które są proste, oczywiste, ale wciąż skłaniają do refleksji to zadanie każdego
„bloggera”. Myślę, ze ja również nie powinnam omijać tematów tylko, dlatego że
wydają mi się czasami niegodne moich słów i waszego czasu.
Jednym z takich tematów,
z którym droczę się w myślach już od dłuższego czasu jest coś, co Amerykanie
określają znakomitym słowem „stuff”.
„Stuff” to wszystko
to, co zbieramy wokół siebie przez lata naszego na ziemi tymczasowego
bytowania, wszystko to, co przekładamy z miejsca na miejsce, co pakujemy i wypakowujemy
w czasie przeprowadzek.
„Stuff” to nasze dobra ziemskie, o które się
zawsze za bardzo troszczymy, na które ciężko pracujemy i które często zaciekle bronimy
przed bliskimi i przed obcymi.
Od kilku miesięcy,
od kiedy ten mój „stuff” pakuję do pudel i wysyłam do Polski, nabiera on dla
mnie coraz mniejszej wartości i coraz częściej widzę bezsens tego, co robie.
Dlatego chcę podzielić się z wami moimi przemyśleniami
na temat naszych ziemnych dóbr.
Ostatnio zaniedbuję
moje pisanie, czytanie, spanie a nawet myślenie, ponieważ jestem ciągle zajęta
pakowaniem rzeczy, które postanowiłam wysłać do mojego nowego domu w Polsce.
Oczywiście, że nie potrafię
znaleźć jakiegokolwiek racjonalnego wytłumaczenia na wysyłanie tych moich
czasami dość długo używanych i nieco już podniszczonych rzeczy na drugą stronę
ocean.
Nie mam na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia, ale za to mam wiele
emocjonalnych powodów.
Po prostu lubię ten
mój „stuff”, chyba też mam nadzieje, że, kiedy te moje rzeczy rozpakuje w
Polsce to poczuję się tam bardziej „u siebie”, że szybciej zadomowię się w
nowym mieszkaniu, że szybciej uda mi się odnalesc więź z nowym miejscem.
Ponieważ już dawno postanowiłam,
że rezygnuje z transportu mebli na druga stronę Atlantyku, pozostały tylko
drobiazgi, to wszystko, co można zapakować do pudelka i nadać, jako paczkę.
Są to w większości rzeczy,
które powyciągałam z szaf, z pulek, z wieszaków i których nie widziałam często całymi
miesiącami.
Teraz leża na stole
i czekają na troskliwe opakowanie i wysłanie.
Nie mam pojęcia,
dlaczego czuję, że powinnam te pamiątki mojego życia w USA ze sobą pozabierać,
ale i tak je pakuje. Wysyłam do Polski garnki kuchenne, wiedząc, że tam w
Polsce mam ich już i tak za wiele, wysyłam książki, których prawdopodobnie
nigdy nie zdążę w życiu przeczytać, wysyłam talerze tylko, dlatego ze lubię ich
kształt i kolor.
Myślę, że nie
jestem odosobniona w tym moim pozbawionym ekonomicznego sensu zachowaniu.
Dowodem na to są miliomy mniejszych i większych pudel, które zalewają Polskę
każdego dnia. DOMA i POLAMER to najwięksi i najbardziej popularni przewoźnicy.
Obie firmy radzą sobie doskonale i żadna recesja ich nie dotyka.
Ja wysyłam do
Polski tylko to, co mieści się w pudelkach DOMA, ale wielu z nas,
przesiedleńców, przewozi przez oceany olbrzymie kontenery zapakowane dobytkiem
zbieranym przez długie lata.
Oczywiście, że
nasze postępowanie nie ma żadnego sensu, ale cóż z tego; my przyzwyczajamy się
do „naszych” rzeczy i wozimy je ze sobą tylko, dlatego, że nie potrafimy się
ich pozbyć.
Kilka dni temu przeczytałam
artykuł na temat problemów osób, które utraciły pracę i zapytani o problemy na pierwszym
miejscu wymieniają konieczność przeprowadzki. Wiedzą, że łatwiej znaleźliby
nową pracę gdyby zdecydowali się jej szukać w całych kraju, ale tego nie robią.
Najczęściej
szukanie nowej pracy następuje w bardzo wyraźnych etapach: najpierw szukamy nowej
pracy w pobliżu domu, później nieco rozszerzamy ten teren poszukiwań, ale
najczęściej nie szukamy pracy nigdzie gdzie musimy się przeprowadzać aż do czasu,
gdy jesteśmy do tego zmuszeni.
Kiedy nasz zasiłek
dobiega końca i nie mamy innego wyjście jak tylko podjąć pracę wszędzie gdzie
ta nowa praca się pojawi, tylko wtedy, gdy naprawdę musimy to zrobić
decydujemy, że jesteśmy wreszcie gotowi na przeprowadzkę?
Myślę, że niechęć
pozostawienia naszych ziemskich dóbr sprawia, że czasami tracimy coś, czego
wartość jest niewspółmiernie większa do wartości jakichkolwiek przedmiotów.
Często zaniechamy
osiedlenie się w pobliżu naszych bliskich tylko, dlatego, że trudno by nam było
zabrać ze sobą nasz „stuff”. Czasami tracimy kontakt z rodzina, gdy pokłócimy
się o jakieś przedmioty.
Przedmioty, które
nas przecież tylko czasowo otaczają, nabierają zbyt dużego znaczenia i wydaje
nam się, że nasze życie bez nich byłoby bardzo trudne.
Nasze życie byłoby
takie same a zapewne nawet łatwiejsze i przyjemniejsze bez tych przez lata
nagromadzonych i często już zupełnie bezużytecznych przedmiotów. Niestety,
nasze emocje każą nam ten „stuff” ze sobą po świecie włóczyć.
Nie mam żadnych rad
dla tych, którzy wiedzą, że „stuff” im w życiu zawadza, ale wciąż nie potrafią
się go pozbyć. Kiedy fobia zbieractwa staje się groźna dla życia ludzkiego i
kiedy doprowadza do socjalnej izolacji to jest nazywana „hoarding”.
Psychologowie specjalizują się w leczeniu dotkniętych ta choroba i za
kilkanaście tysięcy dollarow i po tygodniach terapii, można mieć nadzieje na częściowe
uzdrowienie.
Myślę, że wszyscy,
którzy mnie znają wiedzą, co ja na temat „leczenia hoarding” myślę: jeden dzień
i duży pojemnik na śmieci, to jest wszystko, co jest osobie dotkniętej ta
„choroba” potrzebne.
Może jeszcze wizyta
w szpitalu i wizyta na cmentarzu; ta pierwsza po to, aby nabrać właściwej
perspektywy do oceny naszego życia, a ta druga po to, aby właściwie na te nasze
„dobra ziemskie” popatrzeć.
Nie potrafię
wytłumaczyć tego fenomenu zbieractwa, ale postanowiłam, że nie pozostawię po
sobie nic, co mój syn musiałby z bólem serca wyrzucać.
Dlatego bardzo
wybiorczo te DOMY pudla pakuję i oddaję do charytatywnych organizacji wszystko to,
co kiedyś na półkach w szafie poukładałam i o czym już dawno zapomniałam.
Po nieomal roku
sortowania i pakowania chcę się jednak podzielić moim sposobem na pozbywanie
się starych rzeczy, które już nowymi zastąpiliśmy i innych dóbr osobistych,
które już od dawna nie używamy.
Ja robię to w kilku
etapach:
1.
Odkładam
na najwyższe i na najmniej dostępne półki to, co planuje oddać lub wyrzucić.
Co
kilka miesięcy pakuje (i od razu wywożę) z tych „poodkładanych przedmiotów, ubrań,
książek”, te, których mi przez te kilka miesięcy nie brakowało
2.
Dzielę
ubrania według sezonów kalendarzowych a później układam lub wieszam je według kolorów.
W ten sposób zauważam bardzo szybko, że nie potrzebuje siedem bluzek koloru
zielonego i albo następnej zielonej bluzki nie kupuję, albo kilka z tych
zielonych bluzek oddaję lub wyrzucam
3.
Ubrania
za duże lub za małe nie trzymam w szafie dłużej niż rok. Jeżeli w ciągu 12 miesięcy
nie schudłam lub nie utyłam wystarczająco, aby je nosić – jestem zupełnie
pewna, że ich już nigdy nie założę. Poza tym, jeżeli kiedyś uda mi się te 5-6
kilo zrzucić z wielka radością kupię sobie nowe spodnie; w końcu należy mi się jakoś
nagroda za miesiące wyrzeczeń!
4.
Z
zabawek dzieciaków wybieram na „wieczne przechowanie” tylko kilka, które mają
dla mnie sentymentalną wartość (to jest przecież jedyna wartość, która zabawki
naszych dzieci zachowują), resztę zabawek oddaję, aby inne dzieci się nimi bawiły.
Każdy rodzic ma radość w kupowaniu zabawek swoim dzieciom, dlaczego miałabym tę
radość mojemu synowi i jego przyszłej żonie odbierać.
5.
Książki
– to zupełnie inna sprawa! Nie znalazłam jeszcze przepisu na to jak ich się pozbyć.
Myślę, że mogę je tylko oddać w dobre ręce, oddać jakiejś bibliotece, gdzie byłyby
docenione i gdzie przyniosłyby nowym czytelnikom pożytek
Tyle na temat moich
sposobów, wiem, że każdy z nas jakoś sobie w końcu z problemem nadmiaru rzeczy
radzi. Czasami po prostu się w końcu tak wkurzymy, że większość naszych dóbr ląduje
na pobliskim śmietniku. To też jest dobry sposób, szczególnie w USA gdzie
śmietniki są regularnie przez „ zbieraczy” odwiedzane i skąd te nasze rzeczy
szybko znikną.
W końcu wtedy też przyniosą
radość ich potencjalnemu nabywcy. Opieka nad rzeczami, które nie są nam
zupełnie potrzebne to bezsens, to głupota, to strata godzin i dni naszego życia. To jest przecież tylko „stuff”, który nie ma żadnej
obiektywnej wartości, „stuff”, z którym kiedyś nasi bliscy będą musieli przecież
jakoś znowu sobie radzić.
Życzę nam wszystkim
powodzenia w „odśmiecaniu” życia ze zbytecznych przedmiotów, życzę powodzenia w
tworzeniu przestrzeni, którą wypełnimy tylko niezakurzonym powietrzem i
tropikalnymi roślinami.
Życzę nam wszystkim
więcej czasu dla naszych bliskich, więcej czasu na długie spacery w porannej
mgle, na wycieczki do lasu, na szukanie nowych powodów do radości i na
doznawanie nowych wrażeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz