czwartek, 24 listopada 2011

Nasze Dobra Ziemskie, czyli po prostu nasz „stuff”



Pisanie o sprawach, które są proste, oczywiste, ale wciąż skłaniają do refleksji to zadanie każdego „bloggera”. Myślę, ze ja również nie powinnam omijać tematów tylko, dlatego że wydają mi się czasami niegodne moich słów i waszego czasu. 

Jednym z takich tematów, z którym droczę się w myślach już od dłuższego czasu jest coś, co Amerykanie określają znakomitym słowem „stuff”. 


„Stuff” to wszystko to, co zbieramy wokół siebie przez lata naszego na ziemi tymczasowego bytowania, wszystko to, co przekładamy z miejsca na miejsce, co pakujemy i wypakowujemy w czasie przeprowadzek.

 „Stuff” to nasze dobra ziemskie, o które się zawsze za bardzo troszczymy, na które ciężko pracujemy i które często zaciekle bronimy przed bliskimi i przed obcymi.

Od kilku miesięcy, od kiedy ten mój „stuff” pakuję do pudel i wysyłam do Polski, nabiera on dla mnie coraz mniejszej wartości i coraz częściej widzę bezsens tego, co robie.

 Dlatego chcę podzielić się z wami moimi przemyśleniami na temat naszych ziemnych dóbr. 

Ostatnio zaniedbuję moje pisanie, czytanie, spanie a nawet myślenie, ponieważ jestem ciągle zajęta pakowaniem rzeczy, które postanowiłam wysłać do mojego nowego domu w Polsce. 

Oczywiście, że nie potrafię znaleźć jakiegokolwiek racjonalnego wytłumaczenia na wysyłanie tych moich czasami dość długo używanych i nieco już podniszczonych rzeczy na drugą stronę ocean.

Nie mam na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia, ale za to mam wiele emocjonalnych powodów. 

Po prostu lubię ten mój „stuff”, chyba też mam nadzieje, że, kiedy te moje rzeczy rozpakuje w Polsce to poczuję się tam bardziej „u siebie”, że szybciej zadomowię się w nowym mieszkaniu, że szybciej uda mi się odnalesc więź z nowym miejscem. 

Ponieważ już dawno postanowiłam, że rezygnuje z transportu mebli na druga stronę Atlantyku, pozostały tylko drobiazgi, to wszystko, co można zapakować do pudelka i nadać, jako paczkę.
Są to w większości rzeczy, które powyciągałam z szaf, z pulek, z wieszaków i których nie widziałam często całymi miesiącami. 


Teraz leża na stole i czekają na troskliwe opakowanie i wysłanie.

Nie mam pojęcia, dlaczego czuję, że powinnam te pamiątki mojego życia w USA ze sobą pozabierać, ale i tak je pakuje. Wysyłam do Polski garnki kuchenne, wiedząc, że tam w Polsce mam ich już i tak za wiele, wysyłam książki, których prawdopodobnie nigdy nie zdążę w życiu przeczytać, wysyłam talerze tylko, dlatego ze lubię ich kształt i kolor.


Myślę, że nie jestem odosobniona w tym moim pozbawionym ekonomicznego sensu zachowaniu. Dowodem na to są miliomy mniejszych i większych pudel, które zalewają Polskę każdego dnia. DOMA i POLAMER to najwięksi i najbardziej popularni przewoźnicy. 

Obie firmy radzą sobie doskonale i żadna recesja ich nie dotyka. 

Ja wysyłam do Polski tylko to, co mieści się w pudelkach DOMA, ale wielu z nas, przesiedleńców, przewozi przez oceany olbrzymie kontenery zapakowane dobytkiem zbieranym przez długie lata. 

Oczywiście, że nasze postępowanie nie ma żadnego sensu, ale cóż z tego; my przyzwyczajamy się do „naszych” rzeczy i wozimy je ze sobą tylko, dlatego, że nie potrafimy się ich pozbyć. 

Kilka dni temu przeczytałam artykuł na temat problemów osób, które utraciły pracę i zapytani o problemy na pierwszym miejscu wymieniają konieczność przeprowadzki. Wiedzą, że łatwiej znaleźliby nową pracę gdyby zdecydowali się jej szukać w całych kraju, ale tego nie robią. 

Najczęściej szukanie nowej pracy następuje w bardzo wyraźnych etapach: najpierw szukamy nowej pracy w pobliżu domu, później nieco rozszerzamy ten teren poszukiwań, ale najczęściej nie szukamy pracy nigdzie gdzie musimy się przeprowadzać aż do czasu, gdy jesteśmy do tego zmuszeni.
Kiedy nasz zasiłek dobiega końca i nie mamy innego wyjście jak tylko podjąć pracę wszędzie gdzie ta nowa praca się pojawi, tylko wtedy, gdy naprawdę musimy to zrobić decydujemy, że jesteśmy wreszcie gotowi na przeprowadzkę? 

Myślę, że niechęć pozostawienia naszych ziemskich dóbr sprawia, że czasami tracimy coś, czego wartość jest niewspółmiernie większa do wartości jakichkolwiek przedmiotów.
Często zaniechamy osiedlenie się w pobliżu naszych bliskich tylko, dlatego, że trudno by nam było zabrać ze sobą nasz „stuff”. Czasami tracimy kontakt z rodzina, gdy pokłócimy się o jakieś przedmioty. 

Przedmioty, które nas przecież tylko czasowo otaczają, nabierają zbyt dużego znaczenia i wydaje nam się, że nasze życie bez nich byłoby bardzo trudne. 

Nasze życie byłoby takie same a zapewne nawet łatwiejsze i przyjemniejsze bez tych przez lata nagromadzonych i często już zupełnie bezużytecznych przedmiotów. Niestety, nasze emocje każą nam ten „stuff” ze sobą po świecie włóczyć.

Nie mam żadnych rad dla tych, którzy wiedzą, że „stuff” im w życiu zawadza, ale wciąż nie potrafią się go pozbyć. Kiedy fobia zbieractwa staje się groźna dla życia ludzkiego i kiedy doprowadza do socjalnej izolacji to jest nazywana „hoarding”. Psychologowie specjalizują się w leczeniu dotkniętych ta choroba i za kilkanaście tysięcy dollarow i po tygodniach terapii, można mieć nadzieje na częściowe uzdrowienie. 


Myślę, że wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, co ja na temat „leczenia hoarding” myślę: jeden dzień i duży pojemnik na śmieci, to jest wszystko, co jest osobie dotkniętej ta „choroba” potrzebne.
Może jeszcze wizyta w szpitalu i wizyta na cmentarzu; ta pierwsza po to, aby nabrać właściwej perspektywy do oceny naszego życia, a ta druga po to, aby właściwie na te nasze „dobra ziemskie” popatrzeć. 

Nie potrafię wytłumaczyć tego fenomenu zbieractwa, ale postanowiłam, że nie pozostawię po sobie nic, co mój syn musiałby z bólem serca wyrzucać. 

Dlatego bardzo wybiorczo te DOMY pudla pakuję i oddaję do charytatywnych organizacji wszystko to, co kiedyś na półkach w szafie poukładałam i o czym już dawno zapomniałam. 

Po nieomal roku sortowania i pakowania chcę się jednak podzielić moim sposobem na pozbywanie się starych rzeczy, które już nowymi zastąpiliśmy i innych dóbr osobistych, które już od dawna nie używamy.

Ja robię to w kilku etapach:

1.      Odkładam na najwyższe i na najmniej dostępne półki to, co planuje oddać lub wyrzucić.
Co kilka miesięcy pakuje (i od razu wywożę) z tych „poodkładanych przedmiotów, ubrań, książek”, te, których mi przez te kilka miesięcy nie brakowało

2.      Dzielę ubrania według sezonów kalendarzowych a później układam lub wieszam je według kolorów. W ten sposób zauważam bardzo szybko, że nie potrzebuje siedem bluzek koloru zielonego i albo następnej zielonej bluzki nie kupuję, albo kilka z tych zielonych bluzek oddaję lub wyrzucam

3.      Ubrania za duże lub za małe nie trzymam w szafie dłużej niż rok. Jeżeli w ciągu 12 miesięcy nie schudłam lub nie utyłam wystarczająco, aby je nosić – jestem zupełnie pewna, że ich już nigdy nie założę. Poza tym, jeżeli kiedyś uda mi się te 5-6 kilo zrzucić z wielka radością kupię sobie nowe spodnie; w końcu należy mi się jakoś nagroda za miesiące wyrzeczeń!

4.      Z zabawek dzieciaków wybieram na „wieczne przechowanie” tylko kilka, które mają dla mnie sentymentalną wartość (to jest przecież jedyna wartość, która zabawki naszych dzieci zachowują), resztę zabawek oddaję, aby inne dzieci się nimi bawiły. Każdy rodzic ma radość w kupowaniu zabawek swoim dzieciom, dlaczego miałabym tę radość mojemu synowi i jego przyszłej żonie odbierać.


5.         Książki – to zupełnie inna sprawa! Nie znalazłam jeszcze przepisu na to jak ich się pozbyć. Myślę, że mogę je tylko oddać w dobre ręce, oddać jakiejś bibliotece, gdzie byłyby docenione i gdzie przyniosłyby nowym czytelnikom pożytek


Tyle na temat moich sposobów, wiem, że każdy z nas jakoś sobie w końcu z problemem nadmiaru rzeczy radzi. Czasami po prostu się w końcu tak wkurzymy, że większość naszych dóbr ląduje na pobliskim śmietniku. To też jest dobry sposób, szczególnie w USA gdzie śmietniki są regularnie przez „ zbieraczy” odwiedzane i skąd te nasze rzeczy szybko znikną.



W końcu wtedy też przyniosą radość ich potencjalnemu nabywcy. Opieka nad rzeczami, które nie są nam zupełnie potrzebne to bezsens, to głupota, to strata godzin i dni naszego życia.  To jest przecież tylko „stuff”, który nie ma żadnej obiektywnej wartości, „stuff”, z którym kiedyś nasi bliscy będą musieli przecież jakoś znowu sobie radzić.  

Życzę nam wszystkim powodzenia w „odśmiecaniu” życia ze zbytecznych przedmiotów, życzę powodzenia w tworzeniu przestrzeni, którą wypełnimy tylko niezakurzonym powietrzem i tropikalnymi roślinami. 

Życzę nam wszystkim więcej czasu dla naszych bliskich, więcej czasu na długie spacery w porannej mgle, na wycieczki do lasu, na szukanie nowych powodów do radości i na doznawanie nowych wrażeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz